Ekspozycja sezonowa

Jak w każdym szanującym się muzeum, także na mojej stronie będą prezentowane wystawy sezonowe. W przeciwieństwie do "ekspozycji stałej", nie bedą one dotyczyć konkretnej wyprawy, lecz przekrojowo (horyzontalnie ;-) prezentować określony temat. Poprzednie wystawy są do obejrzenia w a r c h i w u m, tym razem chciałbym zaprezentować parę ilustrowanych refleksji dotyczących transportu roweru innymi środkami transportu.

Transport roweru

Nie tak dawno, w czasie długiej jazdy pociągiem, zacząłem się nagle zastanawiać, iloma to już środkami transportu podróżował mój rower (czy raczej moje rowery). Większości od razu przychodzi do głowy właśnie pociąg jako - mimo częstych narzekań - najdogodniejszy jednak sposób na transport dwóch kółek. Niektórzy pewnie wpadną jeszcze na samochód, ale jak tak głębiej wejść w temat - to będzie tego dużo więcej...

Zacznę od najbanalniejszego i chyba najpowszechniejszego. Wprawdzie mieszkam raczej nisko, ale jednak odwiedzam różne osoby i dość często korzystam z... windy. Niestety, rzadko się zdarza, by winda była na tyle szeroka, że zmieści duży rower, a zwłaszcza obładowany bagażem. Casem jest to problem na niby nowoczesnych dworcach, gdzie zamontowano windy, lecz rower do nich się nijak nie zmieści. Wolę w takich przypadkach korzystać z ruchomych schodów, lub jeszcze lepiej - ruchomych chodników.


Drugim pod względem częstotliwości stosowania - a pierwszym jeżeli chodzi o odległości - środkiem transportu roweru jest oczywiście wspomniany już pociąg. Nie wymyślono chyba nic lepszego dla dwóch kółek. Oczywiście korzystam głównie z usług spółek PKP i, jak zapewne większość polskich cyklistów, mam mieszane uczucia. Niedawno pisałem tutaj, że powoli się poprawia stosunek PKP do rowerzystów. Dawniej było ciężej, ale prościej - osobowe składy EZT z dużymi przedziałami na rower oraz pospieszne/ekspresy, gdzie sprzęt ładowało się do pierwszego lub ostatniego przedsionka. Sporadycznie zdarzały się wagony bagażowe, ale to było raczej rozwiązanie dla większych grup turystów - ja z nich w kraju nigdy nie skorzystałem. Przedziały w EZT były i są do dziś najwygodniejszym sposobem transportu roweru koleją. Łatwo wejść i wyjść, dużo miejsca, z reguły nie ma potrzeby zdejmowania bagażu. Minus - te przedziały często są okupowane przez podejrzane lokalne typki, raczej mało przyjemne, charakteryzujące się zwłaszcza bezceremonialnym ignorowaniem zakazu palenia tytoniu... ALe składów EZT szybko ubywa, jedynie część jest remontowanych, a z punktu widzenia rowrzystów - szkoda.

Z kolei rower w tradycyjnym pospiesznym "starego typu" to chyba najgorszy wariant. Ciężko wprowadzić (wąskie drzwi) trzeba zdjąć bagaż, czasem skręcić kierownicę, czy nawet odkręcić pedał(y). Taki sprzęt przeszkadza podróżnym (często także konduktorowi), trzeba go pilnować, a najważniejsze - jest zawsze ryzyko, że się z nim nie dopcha do pociągu. No i w takim przedsionku zmieszczą się dwa, góra trzy rowery. Oczywiście można kombinować. Byłem raz w takiej sytuacji, że zmieściło się ich tam... 10 (oczywiście bez możliwości skorzystania z toalety)! Wymagało to tylko uprzedniego ustalenia kolejności wysiadania poszczególnych osób. W każdym bądź razie, kiedy się zamierza skorzystać z takiego składu, lepiej wybrać porę mniej popularną...

No właśnie - pisałem, że się poprawia. Bo raczej przestało. Trend się na jakiś czas odwrócił, a kolej (w szczególności PKP IC) miała rowerzystów generalnie w d... Wagonów rowerowych długo nie przybywało, za to nie można wozić dwóch kółek w przedsionkach pociągów wymagających rezerwacji, a od wiosny 2013 r. rezerwacji wymagają już wszystkie... Dopiero od naprawdę niedawna, coś powoli znowu ruszyło. Na fali ogólnej modernizacji, czy zakupu, wagonów, wreszcie zwrócono na to uwagę. Na uwagę zasługuje zwłaszcza poprawa w składach ekspresowych/Inter-/Euro-City/Premium. Pociągi te dają możliwość szybkiego przemieszczania się po kraju (zwłaszcza z Warszawy) i jest to po prostu duża wygoda i oszczędność czasu. Dlatego wprowadzenie w nich wagonów z rowerowymi wieszakami (zwykle jeden wagon, czasem dwa, z 6 wieszakami - 3 na początku i 3 na końcu wagonu) było strzałem w dziesiątkę. Trzeba jednak zdjąć bagaż. Niemniej jednak wejście do takiego pociągu jest prostsze niż do klasycznego "pośpiecha" z przedziałami. No i jak się ma miejscówkę, to odpada stres, że się nie zmieści. Także w pośpiechach czasem zdarzają się podobne przedziały. W nowych Flirtach i Dartach (szybkie składy bezprzedziałowe) też niby można rower przewieźć na wieszakach, ale wymyślono to wyjątkowo niefortunnie - chyba na rowerki dziecięce. Powieszenie dużego roweru bardzo utrudnia przemieszczanie się po pociągu, zwłaszcza że nie jest to z reguły pierwszy/ostatni wagon. Kiedyś tak jechałem i sam konduktor powiedział, że lepiej normalnie oprzeć rower o ścianę. No, ale to tak naprawdę jest możliwe, kiedy jedzie się poza godzinami szczytu.

Szkoda, że wciąż jest jeszcze tak wiele pociągów nie dającyh możliwości przewiezienia roweru. Do niektórych miast, nawet dużych, w zasadzie nie da się w sensony sposób zawieźć roweru. Trzeba się przesiadać, a to rodzi inne problemy - przede wszystkim traci się bardzo dużo czasu, jak również pieniędzy. Nadal jest też problem z transportem roweru koleją za granicę. Poza kierunkiem berlińskim, udało się w 2015 r. wprowadzić taki wagon (czeski) w jednym z pociągów do Pragi, ale to wciąż mało. Żółta kartka dla PKP IC nadal aktualna. Zielona kartka natomiast za wprowadzenie po wielu latach możliwości zakupu biletu na rower przez Internet. Cud! Gdyby jeszcze tak się dało na trasy międzynarodwe...

(83kB) (91kB) (82kB) (60kB) (72kB) (120kB) (102kB)

Martwi także nieco sukcesywne wprowadzanie nowych składów osobowych w miejsce EZT. Z reguły są to nowocześniejsze jednostki, czyste, ekonomiczniejsze i szybsze (w tym także szynobusy), ale nie tak wygodne dla rowerzystów. Jakieś miejsce na rower się zawsze znajdzie, ale przy większym tłoku bywa z tym problem. Lepiej - zwłaszcza w dni weekendowe - wsiadać do nich na pierwszej stacji i najlepiej wcześnie rano.

No i ceny. Wielkie gratulacje za odwagę dla Kolei Mazowieckich. W sezonie letnim (a teraz chyba już nawet przez cały rok) przewóz roweru gratis! Już od wielu lat! I to jest chyba niezły biznes, bo dzięki temu wiele razy skorzystałem z pociągu (czyli kupiłem bilet dla siebie), z którego bym nie skorzystał, gdybym musiał płacić jeszcze za rower. Duża liczba rowerzystów w weekendy w podwarszawskich pociągach chyba to także potwierdza. Generalnie w osobowych i IR płaci się obecnie ok. 10 zł za przewóz roweru. Przy niewielkich odległościach jest to dość duża cena, powyżej 50 km to się już lepiej kalkuluje. PKP IC żądają już od lat ok. 10 zł i przy obecnej inflacji są to - zważywszy dystans pokonywany z reguły takimi pociągami - grosze. Oczywiście na krótkich dystansach płacić tyle, np. z Warszawy do Skierniewic czy Radomia, się już raczej nie opłaca (inna sprawa, że ceny w Kolejach Mazowieckich tak wzrosły, że czasem są porównywalne z tymi z IC, więc zawsze warto pokalkulować). I jeszcze jedno - nie da się łączyć biletów na rower różnych przewoźników, co czasem nieźle potrafi zirytować...

Zagranicą najczęściej korzystałem z kolei w Czechach. Oni bardzo lubią kolarzy i nie robią problemów. Czasem są to specjalne miejsca w zwykłych wagonach, ale często po prostu wagony bagażowe, gdzie oddaje się rower (bez bagażu). Raz korzystałem z czegoś takiego i byłem zaskoczony sprawnością obsługi. Dużo chyba tu zależy od podejścia personelu. Aha - bilet na rower zawsze kupuje się tam u konduktora! Dwa razy wiozłem także rower w Australii - raz stał w wagonie dla pasażerów, a raz w wagonie bagażowym za lokomotywą. W 2010 r. skorzystałem z usług Deutsche Bahn - dwa osobowe pociągi - było ok. Transport roweru koleją zdarzył mi się jeszcze na Ukrainie, w Rosji, na Węgrzech i w Austrii. Wszędzie to były niewielkie odległości przebyte w pociągach osobowych.

Jak już pisałem, wielka szkoda, że tak trudno wydostać się pociągim z Polski za granicę (lub powrócić) z rowerem. Z dalekobieżnych połączeń to tylko te do Berlina oferują wagon z miejscem na rower. No i ostatni hit, z którego skorzystałem już dwa razy - EuroNight Amsterdam-Warszawa przez m.in. Berlin i Köln (jeden wagon 'niesypialny' - tzw. sliperetka). Bilet na rower kosztuje 10 euro, a więc dużo, ale ogólnie, jak się kupi w przedsprzedaży, to wychodzi całkiem znośna cena przy dużej wygodzie i dobrym czasie. Ale wprowadzona w 2015 r. możliwośc transportu roweru w ekspresie 'Praha' daje jakąś nadzieję...

(74kB) (69kB) (79kB) (86kB) (104kB) (107kB)


Transport roweru autokarem to już dalece trudniejsza sprawa. Wielokrotnie czytałem opisy problemów sakwiarzy, chcących dostać się gdzieś daleko autokarem. Nawet zakup biletu w biurze obsługi nie zawsze gwarantuje przejazd. Wszystko często zależy od widzimisię kierowcy. Może teraz już to lepiej wygląda niż parę lat temu, nie wiem. Mam natomiast wrażenie, że problem rozwiązały nieco tanie linie lotnicze, z których usług zaczęło jakiś czas temu korzystać coraz więcej cyklistów i szybka podróż na drugi koniec Europy stała się dużo prostsza.

Dotychczas raz tylko korzystałem z transportu autokarowego - było do w Turcji - z Bartinu do Stambułu (ok. 450 km). Rower powędrował do bagażnika. Chyba nawet nie trzeba było nic odkręcać. No ale to był wielki autokar z wysokim bagażnikiem. Ponadto to jest kraj, w którym kolej istnieje jedynie w formie szczątkowej i nie takie rzeczy ludzie przewożą autokarami, więc dla nikogo rower nie był sensacją. Aha - no i wcześniej podjechałem do tego Bartinu z pobliskiej Amasry takim nieco większym busem - bagaże poszły do bagażnika, a ja jakoś trzymałem rower w środku. Mało wygodnie, ale dobrze, że nawiązałem wcześniej kontakt z kierowcami, to nie robili problemu. Zdarzyło się też ze dwa razy korzystać z autokaru jako transportu zastępczego w sytuacji remontu jakiegoś odcinka trasy kolejowej. Staram się tego typu przygód unikać, ale np. w czasie powrotu przez Niemcy w 2014 r. coś takiego mi się nieoczekiwanie zdarzyło.Nie było problemu, lecz nie było także wielu pasażerów, autobusy były aż dwa. Ponoć we Flixbusie można przewieźć rower, ale nie próbowałem jeszcze.

(72kB) (94kB)


Skoro mowa o kolei i autokarach, to warto wspomnieć, że w wielu miastach rower można przewozić w środkach komunikacji miejskiej. Czasem są różne obostrzenia, np. w godzinach szczytu. Generalnie panuje reguła, że nie można przeszkadzać innym pasażerom. Dlatego ta forma podróżowania najlepiej sprawdza się w weekendy i na trasach peryferyjnych. Rewelacją na skalę światową jest fakt, że w Warszawie rower wozimy za darmo! Wprowadzono to kilka lat temu i jakoś tragedii nie ma - rowerzyści korzystają z tej możliwości naprawdę umiarkowanie i racjonalnie i nie zauważyłem, by ktoś wpychał się na siłę. A zawsze jest to jakieś wyjście w przypadku awarii, czy załamania pogody. Brawa dla władz stolicy!

Tak więc jechałem i miejskimi autobusami i tramwajami oraz metrem - które z racji tego, że jest rodzajem pociągu, najlepiej nadaje się do przewożenia dwóch kółek. Wszystko to w Warszawie, ponadto jechałem metrem z rowerem także w Stambule i dwa razy kolejką miejską w Melbourne.


Samochód. Jeżeli jest odpowiednio duży (zwłaszcza dostawczak) lub ma bagażnik rowerowy na dachu, to świetnie. Potrzebna jest jeszcze osoba, która nas zawiezie na miejsce (mam na myśli dojazd na wyprawy, czy choćby całodniowe wycieczki). No i koszt może być niemały. Samochód za to może być bardzo pomocny jako złapana "okazja" - w sytuacji, gdy z różnych przyczyn trzeba nagle "zejść z trasy". Stosunkowo rzadko miałem możliwość skorzystania z auta przy transporcie sprzętu. Chyba pierwszy raz to miało miejsce podczas powrotu z wyprawy ASN 2003 - odwiózł mnie z zachodnich Niemiec do Rzepina wujek. Jechaliśmy wtedy sporym kombi (Opel Zafira). Potem byłem odwożony w 2005 r. z Okęcia do domu i wszystko zmieściło się w Nissanie Almera. No i wyprawa POE 2007. Najpierw jazda po Piatigorsku samochodem dostawczym, potem złapanie okazji w Turcji (Mitsubishi pick-up). I powrót z Krynicy do Kielc Nissanem Navarą (pick-up). A w 2009 r. kilkanaście kilometrów zaliczyłem równie pojemną Toyotą Land Cruiser w okolicach australijskiej Wangaratty. W 2010 r. ponownie skorzystałem z Zafiry, lecz tym razem tylko na krótkim odcinku z Werne do Hamm. W 2013 r. rower - tym razem nieco rozmontowany i zapakowany w lotniczą torbę - pojechał autem z Żoliborza na Okęcie. Generalnie oczywiście, jeżeli to są zwykłe samochody osobowe, to trzeba zdjąć przynajmniej przednie koło, a czasem i parę innych elementów.

Nie można przy tej okazji zapomnieć, że w 1998 r. jechaliśmy z kuzynem kilkadziesiąt km pod niemiecką granicę wioząc dwa rowery... Trabantem. Tyle że to były składaki Wigry-3...

(90kB) (83kB) (98kB) (127kB) (99kB)


Woda. To zwykle transport sprzętu i własnej osoby przez rzekę w miejscu gdzie akurat nie ma mostu. Zdarza się i w Polsce i w bardziej cywilizowanych krajach. Nie pamiętam chyba już wszystkich rzecznych przepraw, ale wymienię te, które mi utkwiły w głowie. Solec nad Wisłą, Nowy Korczyn, Gniew (Wisła), Gdańsk Świbno (Wisła-Przekop), okolice Zielonej Góry (Odra), Coswig i Königsstein (Łaba), Rendsburg (Kanał Kilońśki) oraz ujście rzeki Shannon (Irlandia). Nie ma żadnego problemu z wejściem na pokład, kosztuje to zwykle grosze.

(76kB) (77kB) (68kB) (67kB) (77kB) (111kB) (94kB) (85kB) (58kB)

Ale zdarzały mi się i ambitniejsze morskie podróże z rowerem. Nawet międzynarodowe i międzykontynentalne. Pierwsza z nich to przepłynięcie Cieśniny Kerczeńskiej z Ukrainy do Rosji. Trwało ponad kwadrans i poza odprawami paszportowo-celnymi różniło się od wyżej wymienionych wielkością promu. Natomiast podróż z rosyjskiego Soczi do tureckiego Trabzonu to już poważniejsza sprawa. Statek wielki, rejs około dwunastogodzinny, a rower poszedł do ładowni. Ciekawostką było to, że nic nie musiałem zań płacić. Podróż tę bardzo mile zresztą wspominam. No i rejsy "duńskie" - z Jutlandii na wyspę Zelandię potężnym, luksusowym i bardzo szybkim (co znalazło odbicie w cenie...) promem oraz z Zelandii do niemieckiego Rostocku - promem już nieco mniej nowoczesnym oraz wolniejszym (ale dużo tańszym!). Obie podróże trwały niespełna dwie godziny. Ostatnia dłuższa morska podróż międzynarodowa miałą miejsce w 2017 r. - przez estuarium La Platy z Urugwaju do Argentyny. Ogromny prom, a rower poszedł pod pokład. Podróż trwałą jakieś półtorej godziny i... tania nie była. Czymś pośrednim między podróżą rzeczną a morską była przeprawa przez potężne Jezioro Bodeńskie - z Meersburga do Konstancji w Niemczech (ok. 20 minut). Generalnie - transport wodny jest bardzo przyjazny cyklistom.

(60kB) (73kB) (136kB) (97kB) (59kB) (78kB) (127kB) (72kB)


No i najbardziej wysublimowany środek transportu - samolot. Pojawienie się na naszym rynku tzw. tanich linii szeroko otworzyło cyklistom tę drogę przemieszczania się, wcześniej - z racji wysokich kosztów - wykorzystywaną tylko sporadycznie do podróży międzykontynentalnych. Planując wyprawę ALG 2005, postanowiłem właśnie wrócić do kraju drogą powietrzną. Nawet nieco zmieniłem końcówkę trasy w tym celu. Ale warto było, bo zamiast dzień lub dwa, cała operacja powrotu z północnych Włoch do Warszawy (śp. linie Centralwings) trwała sześć godzin, a jej koszt był daleko mniejszy niż przejazd najtańszym choćby połączeniem kolejowym z przekraczaniem granic na rowerze. Tyle, że bilet lotniczy kupiłem już w lutym, a potem przez pół roku musiałem się denerwować, czy aby nie zmienią jakoś znacząco terminu lotu. No i zmienili na dwa dni przed moim wyjazdem w trasę, ale "tylko" o trzy godziny...

Jeżeli zatem "z głową" zarezerwuje się sensowne połączenie, to naprawdę wygodnie i niedrogo można podróżować z rowerem. I to mimno faktu, że linie niskokosztowe take tanie jak dawniej już nie są. Trzeba natomiast zawczasu dowiedzieć się, jak dana linia każe sobie zapakować rower i jak to wszystko sobie ceni. Każdy przewoźnik ma inne wymagania i nie będę tu ich opisywał, bo wiele wortali już to zrobiło w sposób bardzo szczegółowy. W każdym razie są dwie "szkoły" - rower jako zwykły bagaż w limicie (zwykle 20 kg) oraz rower jako sprzęt sportowy - ponad limit. Zaletą pierwszego sposobu jest to, że nie musimy dodatkowo płacić, ale jak mamy jeszcze pełne sakwy, to z kolei czeka nas słona dopłata za nadbagaż. Zaletą drugiej opcji jest to, że nie trzeba się martwić o ciężar sakw, wadą natomiast - konieczność poniesienia opłaty za rower. Ta ostatnia opcja wydaje się jednak dużo sensowniejsza. Tak było jak leciałem z Bolonii oraz podczas podróży do/z Irlandii i do/z Ameryki Południowej. Ta ostatnia podróż obejmowała przesiadki. Tak jednak ją zaplanowałem, by wszystko odbywało się w ramach jednej linii (Airfrance), a czasu było wystarczająco dużo (ponad 7 godzin). Nie mam pojęcia natomiast, jak wygląda przewóz roweru w połączeniach z przesiadkami w ramach różnych linii lotniczych, a chętnie bym się dowiedział...

Jeszcze jedna kwestia - lepiej startować samolotem czy wracać? Znowu "na dwoje babka wróżyła". Rozpoczynanie wyprawy od przelotu samolotem ma tę zaletę, że rower i bagaże możemy pięknie spakować w domu i na lotnisku mieć już spokój z tym dość stresującym zadaniem. Ponadto zawsze można poprosić kolegę czy kogoś z rodziny o pomoc. Oczywiście jeżeli mieszkamy w pobliżu lotniska. Wad jest natomiast więcej. Na początku wyprawy bagaż waży z reguły dużo więcej niż na koniec, głównie ze względu na zapasy spożywcze. Te można sobie wszakże darować, poważniejszy jest problem gazu do kuchenki turystycznej. Nie można takowego przewieźć w samolocie i trzeba skombinować już po przylocie. Nie dość, że jest to strata czasu, to jeszcze może być problem z zakupem. Ale największe ryzyko stanowi zagubienie bagażu w czasie podróży. Spóźnienie bagażu można jakoś przeboleć (warto mieć na ten wypadek jakiś plan rezerwowy!), ale jego zgubienie, czy choćby poważniejsze uszkodzenie (a obsługa rzadko traktuje go z należytą uprzejmością...) to już prawdziwy dramat!

Dlatego jednak lepiej chyba wracać. Choć i tu jest ryzyko. Pierwsze, że mogą być problemy z pakowaniem - np. konieczność znalezienia odpowiedniego kartonu. A drugie - że będziemy musieli wrócić wcześniej lub nie zdążymy dotrzeć o określonej porze na lotnisko i bilet (mimo wszystko dość drogi) się zmarnuje. Ale to samo może dotyczyć wszelkich innych rezerwacji, np. autokarowych czy kolejowych... Idealnie byłoby mieć kogoś znajomego mieszkającego blisko lotniska, który zawczasu by przygotował potrzebne do pakowania rekwizyty i w razie potrzeby pomógł.

Oczywiście, kiedy leci się i wraca, takich dylematów nie ma, choć i tu są dwie możliwości - robimy pętlę i wracamy z tego samego lotniska, na którym lądowaliśmy - lub wracamy z lotniska innego. Różnica niewielka, jednak pierwsza opcja pozwala nam w jakiś sposób przechować opakowanie roweru - czy to karton, czy torbę. Jak? Jest kilka potencjalnych możliwości - znajomi, internetowi znajomi, przypadkowi znajomi, krzaczory, itp. W przypadku drugim, torbę trzeba wozić (hm, a gdyby tak wysłać na poste restante...?), a z załatwieniem kartonu jest zawsze pewne ryzyko, zwłaszcza, kiedy ma się mało czasu przed odlotem lub/i jest on w nietypowych godzinach.

No właśnie - karton, czy torba? Jeśli tylko lecimy tam, to zdecydowanie karton. W pozostałych przypadkach ponownie "na dwoje babka". Jak miejsce cywilizowane i spodziewamy się mieć sporo czasu przed odlotem, warto zaryzykować karton. Podstawową zaletą jet to, że nie trzeba go wozić, tak jak torbę (ta waży przynajmniej 3 kg i z reguły zajmuje jedną małą sakwę). Ponadto jest sztywniejszy i zapewnia większe bezpieczeństwo rowerowi. W obu przypadkach warto mieć trochę folii bąbelkowej, żeby dodatkowo ochronić wrażliwe lub wystające elementy. W przypadku kartonu nieodzowna będzie także szeroka taśma klejąca, a najlepiej od razu dwie. Do torby natomiast rower składa się troszkę szybciej. Z torby korzystałem w trakcie wyprawy do Irlandii i mam mieszane uczucia. Jednakże nic się nie uszkodziło, więc chyba nie jest tak źle. Do kartonu spakowałem sprzęt przed wylotem do Bolonii. Pozytywne doświedzczenie sprawiło, że wykorzystałem go również, lecąc do Montevideo. W czasie tej wyprawy po raz pierwszy zamierzałem także spakować rower do kartonu na drogę powrotną. Sprawdziłem wcześniej adresy sklepów rowerowych w Santiago - szczęśliwie przy jednej ulicy skupionych jest co najmniej kilkanaście takich sklepów, więc ze znalezieniem zbędnego pudła problemów nie było. Gorzej natomiast z transportem czegoś takiego. Akurat miałem możliwość dojazdu autobusem na lotnisko, więc karton zaniosłem do swojego pobliskiego hostelu, a następnego dnia jakoś dotelepałem się 3 km na przystanek, gdzie się spakowałem. Inna sprawa, że był problem z wzięciem spakowanego roweru do autobusu, choć to był autobus lotniskowy i robienie tego typu problemów uważam po prostu za skandaliczne. Dzięki wstawiennictwu miejscowych, jakoś udało się, choć trzeba było pakunek umieścić pionowo. Zapewne to, jak i mała ilość użytej folii bąbelkowej, sprawiło, że coś tam się wygięło, coś obiło... Straty wielkie nie były, ale jednak. Z tym, że przy powrocie, to już tak nie boli.

Podobny problem zapowiadał się przed powrotem z Kanady. Karton zdobyłem, zastanawiałem się jednak nad sposobem dotarcia na lotnisko. W kolejce lotniskowej były pewne ograniczenia co do wielkości bagażu, pytanie, czy egzekwowane (jazda miałą trwać ledwie około kwadransa). Można też było przewieźć nią rower jako rower, a karton osobno, choć też pewne ograniczenia były. Kwestię, czy pakować, czy nie i jak w ogóle dotrzeć to tej stacji, rozwiał uczynny miejscowy, który poradził skorzystanie najpierw z pobliskiego metra i pomógł tam donieść karton. A potem skorzystałem z autobusu lotniskowego, który zabierał rowery (na hakach z przodu, przed maską), a jego kierowca był - w przeciwieństwie do swojego odpowiednika z Chile - wzorcem pomocnego i miłego człowieka.

Nie było też problemów w Barcelonie w 2023 r. - karton zdobyłem szybko,a czsu na spakowania miałem sporo. Ze scyzorykiem i dużą ilością taśmy klejącej można zdziałać cuda! Z całym majdanem załadowałem się do metra, które dowiozło mnie na lotnisko. Tu dodam, że leciałem LOTem, którego rowerowe ceny nie są bynajmniej najniższe, do tego wprowadzili skandalicznie mały maksymalny rozmiar rowerowego pakunku. Wwszystko w takiej sytuacji wchodzi dosłownie na styk. W zasadzie w obie strony rozmiar ten nieznacznie przekroczyłem i generalnie nie widziałem zainteresowania personelu mierzeniem tego kartonu, więc aż tak źle nie było; mniejszy pakunek za to jest poręczniejszy w przenoszeniu. Duży natomiast plus dla krajowego przewoźnika za to, że za rower można zapłacić od razu przy internetowej rezerwacji. Przeważnie (np. w AirFrance) trzeba rezerwować telefonicznie, a płacić dopiero na lotnisku, co jest opcją zdecydowanie niewygodną.

Idealne byłoby zdobycie kartonu na lotnisku. Airfrance pisze na swojej stronie, że na większości lotnisk, w których ma swoje przedstawicielstwa, można kupić taki karton. Problem w tym, że nie wiadomo, które to są lotniska. Pewnie na CDG można, ale czy np. w takim Santiago?

(130kB) (83kB) (87kB) (101kB) (70kB)

Wybierając się do Australii, długo ważyłem wszystkie "za i przeciw" przewozu roweru. W końcu uznałem, że każda z trzech linii, którymi leciałem do Melbourne, ma inne zasady i ostatecznie zrezygnowałem. Oszacowałem, że koszt przewozu i tak byłby większy niż koszt wypożyczenia sprzętu (dopuściłem nawet możliwość zakupu roweru na miejscu, a potem może odsprzedania). I okazało się to dość dobrym rozwiązaniem. Dość - bo jednak to zdecydowanie nie było to samo co mój niezawodny, sprawdzony w boju, czerwony Author... Na dłuższą wyprawę chyba bym jednak pokombinował z przelotem.

(138kB)


To wszystkie środki transportu, które wykorzystałem przy przewożeniu swojego sprzętu. Teoretycznie są jeszcze inne możliwości - furmanka, motocykl, helikopter (celowo napisałem "teoretycznie" ;-), a wreszcie i sam rower (nieraz widziałem osoby jadące rowerem i "prowadzące" drugi - oczywiście pusty - rower drugą ręką). No i ciekawe też, czy rower był już w kosmosie?


Strona główna