Ranking wypraw i majówek:

Na liście moich wakacyjnych wypraw parę lat temu pojawiła się pozycja nr 10. Był to idealny to moment do podsumowań. Tak powstał prosty ranking wypraw, który co roku jest oczywiście aktualizowany.


Wszystkie z całą pewnością były bardzo fajne i bardzo udane, ale oczywiście niektóre - bardziej. Może to wywołać pewne zdziwienie, ale najbardziej ambitna i wydawałoby się - najciekawsza wyprawa, czyli Pontus Euxinus 2007, ustępuje miejsca Cesarsko-Królewskiej Wyprawie 2004. Muszę przyznać, że był to zdecydowanie najfajniejszy wyjazd. Byłem już na tyle doświadczony, że mogłem na spokojnie odbierać wszystko to, co działo się wokół. Sprzęt się już całkowicie dotarł, a jeszcze nie wytarł, zdrowie dopisywało, mentalnie czułem się wprost rewelacyjnie. Ale co ważne - tereny przez które przejeżdżałem były bardzo zróżnicowane. Morze, małe, średnie i wysokie góry, równiny, jeziora, różne kraje, języki, waluty, obyczaje, dużo zabytków, zróżnicowana (lecz w sumie niezła) pogoda, bardzo dużo przygód i przeżyć. Było naprawdę fantastycznie. A do tego - pierwsza relacja on-line!


Miejsce drugie - Pontus Euxinus 2007. Nie może być inaczej. Wyprawa "kosmiczna", w inny świat, połączona z turystyką pieszą, niesamowicie ambitna, daleka i trudna. Bardzo ciekawa i urozmaicona. Można by pisać bez końca. Ale w porównaniu z rokiem 2004, nie było chyba tego entuzjazmu, tej radości. Być może sam ogrom przedsięwzięcia nieco przytłaczał, pewnie więcej było stresów, więcej problemów. Swoje zrobiła też choroba w drugiej części trasy i nie do końca przecież zrealizowany plan. Ale czas mija i te negatywne kwestie powoli odchodzą w niepamięć... Na pewno było to jednak najważniejsze dotąd wydarzenie w moim życiu!


Te dwie wyprawy zdecydowanie się wyróżniły w mojej pamięci. Druga grupa sporo od nich odstaje. Zanim zacznę opisywać kolejne pozycje, chcę zwrócić uwagę, że nie było łatwo ustalić w niej kolejność. Oczywiście pewne subiektywne różnice są, ale są one bardzo subtelne.


Pozycja trzecia - Alpejskie Giganty 2005. Początkowo wydawała mi się nieco bez wyrazu, ale im więcej czasu upływa, tym bardziej ją doceniam. Wyprawa przełomowa, będąca granicą między sakwiarskim "amatorstwem" a "zawodostwem". Wszystko świetnie zaplanowane, przygotowane, dopracowane. Trasa może ciut monotonna, ale jakie góry! Jaka walka! Wynagrodzona zresztą pięknymi krajobrazami, dobrą pogodą i zdrowiem. W porównaniu z dwoma pierwszymi miejscami - zabrakło nieco szaleństwa, improwizacji. No i tego luzu z 2004 r...


Tuż, tuż za podium (czwarte miejsce) - Vamos Conquistadores! 2017. Wyprawa kapitalna, znowu w zupełnie inny świat. Inna kultura, ludzie, przyroda, a przede wszystkim - ponownie wielka przygoda. No i zaskakująco dobra "zimowa" forma, brak większych problemów, choć wyprawa niełatwa i walczyć trzeba było. Z ALG przegrała... hm, bo ja wiem, czym? Po prostu, subiektywne odczucie kazało mi ją usadowić ciut niżej. A zwycięstwo z TEA zawdzięcza swojej długości, w końcu to 5-ta pod tym względem wyprawa!


Piąte miejsce - z marszu wysoko wskoczyła wyprawa Terra Australis 2009. Na pewno za swoją niesamowitą egzotykę. Nie wiadomo, kiedy będzie mi ponownie dane zobaczyć z siodełka tyle cudów natury i być tak daleko od domu (okazało się, że dane mi było po 7 latach ;-). Niewiarygodne wrażenie zrobił na mnie też przejazd piekielną Barry Way. Jeżeli dodam, że humor bardzo dopisywał i cieszyła dobra kondycja po świeżo zaleczonym urazie, to chyba łatwo zrozumieć, czemu tak wysoko, mimo tak niewielkiej długości.


Szóste miejsce - dalej wybór był trudny, ale zdecydowałem się na pierwszą część Wyprawy Dookoła Polski 2000. Za "dziewiczość". Wszystko było dla mnie w sumie nowe, uczyłem się dopiero fachu. Sprzęt jeszcze siermiężny, doświadczenia mało, wiele błędów, ale w końcu to była pierwsza taka wyprawa. I dopiero za trzecim podejściem udana. O takich rzeczach się nie da zapomnieć...


Miejsce siódme - Powrót w Alpy 2010. Po 5 latach udało się wrócić w te magiczne miejsca! Szaleństwa nie było, więc do podium daleko, ale sama wyprawa była bardzo udana i profesjonalna. Świetna forma, ostra jazda, dużo zabytków. Ale najważniejsze - spełnione wielkie marzenie sprzed lat - zobaczyć na żywo alpejski etap Tour de France! Choćby po to warto było się pomęczyć.


Na miejscu ósmym - Jeux Olympiques 2024 - zdecydowanie najbardziej udany urlop od czasu powrotu z Ameryki Południowej (2017). Wyżej się nie dało, bowiem komponent rowerowy był raczej przeciętny, zwłaszcza kilometrażowo, trudno też mówić o jakichś egzotycznych krajobrazach, czy przyeżytych przygodach. Choć pogoda i zdrowie dopisały, to oczywistym jest, że to komponent olimpijski tak wysoko wywindował wyprawę. Te 5 dni oglądania igrzysk olimpijskich w Paryżu dało wprost kosmiczną dawkę niezapomnianych emocji! Coś wspaniałego, wciąż jeszcze się wzruszam, jak czytam, słucham, oglądam cokolwiek związanego z tą olimpiadą.


Na dziewiątym - Austria-Szwajcaria-Niemcy 2003 - pierwsza "nowoczesna" wyprawa - na nowym sprzęcie, za granicę, w Alpy, itd. Wspaniała wyprawa, która wywarła ogromne piętno na mojej dalszej "karierze". Pokochałem szczerze Alpy i pewnie jeszcze nie raz będę w nie wracał. Czemu zatem tak nisko? Pamiętam, że momentami nie było wcale do śmiechu. Przez cały czas wisiała nade mną groźba odnowienia się niedoleczonego urazu, a ponadto czułem wyraźny respekt, taką tremę. Byłem nowicjuszem, któremu już na początku wielkie góry pokazały swoją potęgę. Dopiero pod koniec alpejskiej części nauczyłem się z nimi radzić. Odtąd się bardzo polubiliśmy.


Cesarsko-Królewska Bis 2012 uplasowała się na dość przeciętnym dziesiątym miejscu, co nie tyle wynika z jej mankamentów, co raczej z większej wyjątkowości wypraw wymienionych powyżej. To była jednak niezwykle ważna wyprawa, po długim kryzysie, a do tego naprawdę udana. W końcu, po paru latach, odważyłem się wyjrzeć poza unijne podwórko. Były emocje, wspomnienia, a na monotonię z pewnością nie mogłem narzekać. Trochę brakowało poważnych gór. Największym jednak minusem był zdecydowany nadmiar... słońca, a i deszcz parę razy mocno dał się we znaki.


Dolomitowy Zawrót Głowy 2015 - dałem jej ex aequo z CKB 2012 dziesiątą pozycję, czyli dość wysoką, biorąc pod uwagę mizerię ostatnich lat. Dobra wyprawa, bardzo udana. Świetnie przygotowana, z dobrą pogodą i... brakiem kłopotów. Wspaniałe krajobrazy i dwie niesamowite wycieczki piesze w wysokie góry. To właśnie komponent dolomicki wywindował DZG tak wysoko. O tym, że nie wyżej, zadecydowała druga część trasy - mało ciekawa, w większości będąca kompilacją przejechanych już w poprzednich latach odcinków.


Bałtyjska Wyprawa Zastępcza 2021 - umieściłem ją na początku drugiej połówki tabeli. Choć z pozoru niepozorna, bo niczym szczególnym się nie wyróżnia, ani dystansem, ani oszałamiającymi zabytkami, ani egzotyką, czy też ciekawymi przygodami, to dała mi naprawdę dużo frajdy, skrojona chyba idealnie pod aktualne potrzeby i możliwości. Po roku pandemicznej przerwy taki reset był mi bardzo potrzebny, stąd całkiem wysoka pozycja.


Paryż-Bruksela-Berlin 2018 - trasa ciekawa, atrakcji moc, i to różnorodnych, zdrowie dopisało, problemów niewiele, a odległość zupełnie przyzwoita. I chyba to ostatnie określenie najlepiej oddaje charakter całej wyprawy. Na minus zadziałała pogoda, zwłaszcza w drugiej części trasy. Nie do końca spodziewany w tej części Europy potężny upał męczył niemiłosiernie i zabierał niemal całkowicie przyjemność z jazdy, a ze zwiedzania nawet bardziej.


Cesarsko-Królewska po raz Trzeci 2022 - szału nie było, tak bym ją w skrócie określił. Na pewno bardziej wymagająca niż litewsko-łotewskie "sanatorium", lecz nieco bez wyrazu, ot jedna z wielu. Z jednej strony nic nowego, ale z drugiej - powrót do wspomnień z czasów sakwiarskiej młodości, co też czasem może być fajne. Ponadto, dała mi motywację, że warto i że można jeszcze choć raz coś bardziej znaczącego zorganizować, jeszcze są możliwości.


Tydzień na Zielonej Wyspie 2013 - świetnie zaplanowana, do wykonania trudno się doczepić, aż szkoda że tak nisko, bo dopiero piętnasta lokata. Ale cóż, to ledwo niespełna dwa tygodnie, widoki wprawdzie wspaniałe, ale nieco monotonne, zabytki piękne, ale podobne do siebie, trasa trudna, ale ani specjalnie w kość nie dała, ani zupełnym relaksem nie była. No i brak przygód, czegoś co by szczególnie utkwiło w pamięci, wyróżniło wyprawę z tłumu.


Miejsce szesnaste - Wyprawa Dookoła Polski 2002. Nisko, bo w sumie to dość krótka wycieczka, niewnosząca nic specjalnie nowego, którą niejako musiałem "odwalić", by domknąć pętlę, a w głowie miałem już to, co mnie czeka za rok w Alpach. Ale oczywiście były też jasne chwile, i to dużo. Ważne było to, że w ogóle do niej doszło, że okazało się, że pracując na normalnym etacie można zorganizować sobie trzy tygodnie urlopu. Lecz najważniejszą zdobyczą tej wycieczki było poczucie, że jestem już na tyle doświadczonym i pewnym swoich możliwości sakwiarzem, że spokojnie stać mnie na coś więcej...


Niskie miejsce zajęła także wyprawa będąca Dokończeniem Tryptyku Frankofońskiego 2023. Nie wiem, czy to do końca sprawiedliwa ocena, bo w sumie plan wykonałem, forma była dobra, a walka z licznymi przełęczami w Pirenejach - wręcz "epicka". Lecz czy była tzw. frajda? Chyba niewiele, na co zapracowała bardzo trudna pogoda. Przez pół trasy upalna do granic wytrzymałości, a przez kolejne przynajmniej ćwierć trasy - deszczowa, chłodna lub wietrzna.


No i na koniec grupa wypraw ocenianych nieco niżej niż wymienione przed chwilą. Głównie ze względu na swoją znikomą długość, ale nie tylko.


Miejsce osiemnaste - wyprawa Płasko Jak Po Stole 2011. Największą jej wartością było to, że w ogóle doszła do skutku i że w sumie plan został niemal w całości wykonany. Minusy? Nawet nie kiepska raczej pogoda, nawet nie pewne braki w przygotowaniach. Ogólny minorowy nastrój i wszystko to, co się działo w miesiącach poprzedzających wyjazd, znakomicie popsuły frajdę z interesującej przecież trasy... Ale czas zaciera złe wspomnienia - w 2013 r. awans o jedno "oczko", w 2016 r. - o kolejne!


Ulubiony Kraj Świata 2019 - niziutko uplasowała się dość świeża wciąż jeszcze wyprawa do Kanady. Może w sumie nie była ona jakaś zła, ale apetyty na fajną przygodę były naprawdę bardzo rozbudzone. A tu nuda, nic ciekawego, aura nieszczególna, jak i tubylcy… A już współczynnik atrakcyjność/koszt okazał się wyjątkowo niekorzystny. I tak umieściłem ją w rankingu relatywnie wysoko, bo to jednak dystansowo druga wyprawa w moim dossier. Oczywiście w pandemicznym roku 2020 jej subiektywna ocena trochę wzrosła...


Dwudziestka dla Wyścigu Pokoju (Course de la Paix 2017). Krótka, szybka, kompaktowa. Z dobrą pogodą, bez problemów, większych atrakcji, przygód, historii. O charakterze raczej statystyczno-sportowym. Ale za to udana. Nie wiem, co by jeszcze o niej napisać...


Dwudzieste pierwsze miejsce zajmuje najbardziej pechowa z dotychczasowych wypraw - Alpy Trochę Inaczej 2014. Wyjątkowo zła pogoda (dużo deszczu, choć przynajmniej temperatura ok.), awaria sprzętu na początku, liczne inne drobne problemy. Wyjazd ten broni się natomiast głównie tym, że - mimo wszystko - w dobrym stylu wykonałem w całości ambitny plan, ze zdobyciem najwyższego szczytu Niemiec (Zugspitze) na czele. I chyba wtedy ostatecznie "zahartowała się stal".


Na dwudziestym drugim - Wyprawa 1995. Króciutka, można by ją potraktować jako jedynie wyjazd majówkowy, gdyby nie to, że była to pierwsza taka klasyczna wyprawa z namiotem, na kilka dni, w dodatku w grupie i w okresie wakacyjnym. Z dzisiejszego punktu trąci "amatorszczyzną", lecz najważniejsze, że ostatecznie złapałem wtedy rowerowego bakcyla.


Na kolejnej pozycji wyprawa Północne Czechy-Saksonia 2008. Niejako wyprawa "na przeczekanie". Niby wszystko się udało, żadnych problemów, plan wykonany... Ale po 2007 roku naprawdę trzeba było czegoś poważniejszego, żeby wykrzesać jakiś entuzjazm. Do tego dołowała nieco pogoda (do 2014 r. chyba najgorsza podczas wszystkich wypraw) i ogólne zmęczenie pracą na niemal dwa etaty.


Lokata ostatnia - dwudziesta czwarta - Wielkopolska-Ziemia Lubuska 2006. Także wyprawa "na przeczekanie". Bardzo krótka, poszarpana. Musiałem sobie trochę z różnych względów odpuścić. Było mimo to całkiem fajnie, odwiedziłem rodzinę, ale specjalnie nie ma o czym pisać.




Na koniec dodam pewne spostrzeżenie, że każda wyprawa musi przynajmniej rok odczekać, by móc zostać sprawiedliwie oceniona. Dopiero bowiem po pewnym czasie wszystkie emocje opadają i można na spokojnie wygłaszać swoje sądy. Tak więc ta klasyfikacja może jeszcze się kiedyś zmienić...


Jedziemy na majówkę...


Równolegle postanowiłem dokonać rankingu majówek. Majówki to zwykle 4-6 dniowe wyjazdy, jak sama nazwa wskazuje, w maju. Z reguły w majowy długi weekend. Tylko w 2006 r. z powodu kiepskiej pogody i takiej też formy, wyjazd przełożyłem na długi weekend czerwcowy. No a np. w 2015 r. zrezygnowałem z niej w ogóle - z powodu braku czasu i zmęczenia maratonem. NIestety, począwszy od 2019 r., ta sytuacja się powtarza, choć przyczyny są inne. Ale może jeszcze kiedyś powrócę do tej tradycji?
Majówka zasadniczo służy przygotowaniu do wyprawy wakacyjnej. Oprócz solidnej porcji treningu w terenie dopasowanym do charakteru przyszłej wyprawy (np. w górach), daje możliwość przetestowania sprzętu, przyzwyczajenia się do bagażu, przypomnienia sobie pewnych zasad, którymi rządzą się wyprawy, itp.

I tutaj również najlepiej oceniam majówkę z 2004 r. Wyjazd na Roztocze. Dobra pogoda, świętowanie wejścia do UE, dramatyczny powrót do Kielc. Super wyjazd!

Dwójka to majówka 2005 r. - Małopolska, Beskid Sądecki i Niski. Dobra forma, spoko pogoda, góry dopasowane do aktualnych możliwości i ogólnie wyśmienity nastrój.

Na ostatnim stopniu podium majówka z 2012 r. Trasa trochę podobna do tej z 2009 r. Szeroko pojęte Sudety Wschodnie, także te czeskie. Dużo gór, sporo kilometrów, cudowna pogoda, żadnych problemów, a nastrój może nie taki jak w 2005 r., ale - o dziwo - zupełnie niezły, zwłaszcza w porównaniu z poprzednim rokiem...

Obecnie tuż za podium majówka 2009 r. - Opolszczyzna i czeskie Jeseniki. Na tyle udana, że z marszu weszła na podium. Dobra pogoda, sporo kilometrów, solidne góry. To była chyba najbardziej górska z dotychczasowych majówek. Wrażenie trochę popsuły dwa ostatnie dni - złapana guma, drogi nocleg, jakieś kosmiczne objazdy i mocny wiatr w oczy...

Rok 2002 - Beskid Śląski, Mały i Jura Krakowsko-Częstochowska. Jedyna majówka na starym rowerze. W ogóle pierwsza majówka. Bardzo ambitna, ciężkie góry, ale niezwykle udana. Pod względem "sportowym" chyba najlepsza. Również najdłuższa (ponad 600 km).

Miejsce szóste - Tatry i bliska Słowacja 2007 r. Wysokie góry, ciężki bagaż i pierońsko zimny wiatr. Ciężko i mało przyjemnie. Ale najważniejsze zadanie spełnione - przygotowanie do wyprawy Pontus Euxinus. Pierwsza majówka która zahaczyła o zagranicę.

Pozycja siódma - rok 2010 i powrót w Beskid Sądecki, Niski, Słowację i Podkarpacie (pewne podobieństwo trasy do 2005 r.). Jazda przyjemna, bezproblemowa, trasa długa i całkiem pofałdowana. Wszystko według planu, pogoda średnia, ale dużo lepsza niż zapowiadano, w sumie byłoby bardzo w porządku, gdyby nie bardzo zmącony humor już podczas powrotu...

Pozycja ósma - majówka/czerwcówka Mazury-Podlasie 2013 r. Najmniej przygotowana z wszystkich dotychczasowych wycieczek, a jednak zaskakująco udana. Bardzo dużo pięknej przyrody i niezła pogoda, zwłaszcza w porównaniu z resztą kraju.

Majówka z 2018 r. , zwana z racji geograficznej "Trójstykiem". Pogranicze Polski, Czech i (głównie) Słowacji. Nieco spontaniczna, bez większego zwiedzania, ale bezproblemowa i przy wyśmienitej pogodzie. Do tego trochę sympatycznych górek.

W 2023 r. parę dni spędziłem w Słowacji. Majówka była nietypowa, bowiem wynająłem na ten czas kwaterę (Terchova) i jeździłem bez większego bagażu, w dodatku miała miejsce w drugiej połowie maja. W sumie fajnie, bo pogoda niezła, wygodnie, kwatera super, dzień długi, a przede wszystkim solidny trening przed górskimi wakacjami.

W 2024 r. majówka w podobnym formacie co rok wcześniej. Tyle że na Pomorzu Środkowym. Mniej "egzotyki", mniej gór, ale za to spokój, można było i potrenować, i odpocząć.

Majówka z 2016 r. - najkrótsza z dotychczasowych - 350 km, ale całkiem przyjemna. Bez spinki, raczej odpoczynek niż trening. Kaszuby i południowe Pomorze. Trasa nieco na zachód od tej z 2011 r. Podobieństwem była też niska temperatura, ale do rekordów zimna z 2011 i 2014 r. było jeszcze daleko. Tak czy owak - konstatacja, że większość majówek było jednak chłodnych i/lub deszczowych, zwłaszcza ostatnio.

Pozycja trzynasta - czerwcówka Mazury-Warmia 2006 r. Początek trochę niemrawy, potem fajny pobyt w Olsztynie i załamanie pogody. Jakaś odmiana w stosunku do przeważających kierunków południowych i południowo-wschodnich.

2022 r. Po czterech latach znowu majówka! Skormna, łatwa, ale przy niezłej pogodzie i w sumie w niezłym nastroju. Północne Podkarpacie i Góry Świętokrzyskie. Trochę zwiedzania, krótki pobyt w Kielcach. Nic szczególnego, ale radość z powrotu na trasy.

Na kolejnym miejscu majówka 2008 r. spędzona na południowych obrzeżach Pomorza. Jedna z krótszych (niespełna 400 km). Mało atrakcji, główny cel - przetarcie przed wakacjami i odwiedzenie rodziny.

2014 r. - powtórka z (wątpliwej) rozrywki w 2011 r. (patrz pozycja niżej). Prawie deja vu. Prawie, bo wprawdzie zimno jak cholera, ale przynajmniej trasy nie musiałem skracać, a i szukaniem noclegów nie trzeba było się stresować. Trasa: Łużyce polskie, niemieckie, czeskie. Trochę górek. W sumie ciężko, ale tak hartuje się stal...

Majówka z 2011 r. - Powiśle i Ziemia Chełmińska - również bez rewelacji. Trasa wprawdzie bardzo ciekawa (multum zabytków), ale o niskiej ocenie wyjazdu przesądziło straszliwe zimno, ogólnie marne samopoczucie i wreszcie (zdroworozsądkowe) skrócenie trasy ostatniego dnia w obawie przed zbiliżającą się falą deszczów i śniego-deszczów...

I na koniec - majówka z 2003 r. Północne Bieszczady, czy raczej Góry Słonne. Od drugiego dnia walka z urazem nogi, potem nadejście bardzo zimnego i mokrego frontu atmosferycznego i o jeden dzień wcześniejszy powrót. Nieco paskudnie, ale plusem było wypróbowanie nowego sprzętu (rower, sakwy, namiot).

Oprócz majówek, zaliczyłem też kilka kilkudniowych innych wyjazdów, z reguły w lecie, ale nie miały one specyfiki "majówkowej". Przeważnie miały miejsce przed rozpoczęciem epoki majówek i wielkich wyjazdów wakacyjnych.

Mapka majówek Strona główna