Kalendarium

To bardzo skrótowy opis poszczególnych lat mojej rowerowej "kariery".

Przed 1980

Tak to się wszystko zaczęło...(47kB)


1980 (?)

Jeżdżę bez bocznych kółek!


1981-1985 (?)

(85kB) Szaleję na czerwonym sprzęcie o nazwie Uniwersal (jeszcze istnieje!).


1986-1988

Era składaka (również czerwonego i również jeszcze istniejącego!) Czajka. (92kB)


1989

Wiosna, pamiętna odwilż. Już po Okrągłym Stole, jeszcze przed wyborami. Staję się właścicielem turystycznego roweru Liberta produkcji CSRS (czerwonego, a jakże!). Tylko trzy przełożenia, rozmiar nieco za duży (nawet dziś), ale jeździ się fajnie. W wakacje dostaję też prędkościomierz, taki klasyczny ze wskazówką. Zasuwam trochę po osiedlu, czasem ciut dalej.


1990-1993

Okres rowerowej posuchy. Liczy się tylko nożna i kosz. Jeżdżę co najwyżej u babci na wakacjach (ukraino- i holendro-podobne sprzęty).


1994

(93kB)Rok przełomu. W czasie jednego z kwietniowych powrotów ze szkoły do domu zgadujemy się z Darkiem i Markiem i zupełnie niespodziewanie robimy ok. 30 km za miastem. Wchodzę w to. Ta wiosna to jeszcze kilka podobnych wyjazdów. Koniec wakacji to już ambitniejsze próby. M.in. pierwsza całodniowa wycieczka wokół Łysogór i pierwsze przekroczenie 100 km! Robimy w sumie 3 takie wyprawy. Jesienią inwestuję w sprzęt - pojawia się m.in. 5-rzędowy wolnobieg.


1995

Wiosna trochę drętwa (matura, egzamin na studia), ale już w drugiej połowie maja nieco się rozkręcam. Dalej inwestuję w sprzęt - drugą patelnię i nowe korby oraz przerzutkę z przodu. Teraz już można poważnie jeździć. (68kB)Zanim jednak to następuje, jeździmy u babci z kuzynem Wojtkiem na całkiem długie (ponad 60 km) wycieczki na... rozklekotanych Wigry-3 (mój był czerwony :-). Czadówa, tyłek boli nieźle, ale trening dobry. Początek sierpnia to wreszcie upragniona wyprawa kilkudniowa. Ze Słonkiem, Krzysiem, Darkiem i Markiem jedziemy na trasie Kielce-Szydłów-Staszów-Ujazd-Krzemionki-Kazimierz Dolny-Puławy-Suchedniów-Kielce. Robimy w sumie 450 km w 5 dni. Mimo konieczności zapłacenia "frycowego", wyprawa okazuje się naprawdę fajna, a nabyte doświadczenie wprost bezcenne. Jesienią jeździmy już mniej, na uwagę zasługuje jedynie dwudniowy wyjazd w pd.-zach. część województwa (z Markiem). W październiku wyjeżdżam do Warszawy na studia. Kupuję komputerek Sigma BC 500. Jest niemal niezniszczalny. Czegóż on nie przeszedł... Służył mi aż 14 lat, i to tylko na dwóch kompletach baterii.


1996

Wiosna kiepska, dopiero w wakacje się rozkręcam. Wymieniam tylną przerzutkę (62kB)(Favorit na Shimano Altus) oraz tylną piastę (Sachs Rival), kupuję też lusterko i torbę na kierownicę oraz oświetlenie bateryjne. W sierpniu spędzam parę dni w Niemczech, gdzie trochę jeżdżę. Po powrocie do kraju ruszam na pierwszy indywidualny dłuższy wyjazd. Odwiedzam kolegów spędzających wakacje w Łabowej k. Nowego Sącza. Po raz pierwszy korzystam z możliwości przewiezienia roweru pociągiem (Kielce-Busko). Po raz pierwszy mam też okazję spróbować sił w górach wyższych niż Świętokrzyskie (Beskid Niski i Sądecki). Powrót częściowo odbywa się w deszczu, częściowo po zmroku, co też jest dla mnie nowym doświadczeniem. Odtąd wkraczam w nowy etap, w którym zdecydowanie przeważać będzie jazda indywidualna. Jesień spędzam mało aktywnie (kupujemy bowiem komputer...).


1997

(72kB)W marcu przywożę rower do Warszawy. Teraz się zaczyna. Naprawdę sporo jeżdżę. Robię też kilka ponad 100-km wycieczek całodniowych. Kupuję nowe pedały z noskami. W wakacje odwiedzam rowerem obie babcie. Z Wojtkiem robimy sobie dalekie wypady do Niemiec. Forma jak nigdy. Sporo też jeżdżę po (55kB)Kielecczyźnie (m.in. pierwsza "dwusetka"). Pod koniec lipca jedziemy z Darkiem na dwudniowy wypad do Sandomierza i Baranowa. Wyraźnie widać, kto się ostatnio obijał. W sierpniu jadę odwiedzić siostrę na praktyce w Rabce. Jestem tam kilka dni. Robię m.in. kilka sporych wycieczek w górskim terenie (w sumie ponad 600 km). Czuję, że ta forma turystyki już się wyczerpała. Trzeba wymyśleć coś ambitniejszego - postanawiam w następnym roku objechać Polskę. W październiku nawet sporo jeżdżę. Zimą robię szczegółowe plany wyprawy.


1998

(83kB)Wiosną dużo trenuję, wszystko jest na najlepszej drodze. W czerwcu robię testowy wyjazd dwudniowy do Torunia. Sprawdzam m.in. mini-namiot rowerowy. W lipcu ruszam w wielką trasę. Zaczyna się fatalnie - wracam po dwóch dniach nieustannej ulewy. Ale nie rezygnuję - za miesiąc startuję ponownie. Tym(53kB) razem poddaję się po trzech dniach, wykończony poważnym zatruciem pokarmowym. Pech to pech. Ale wracam do formy i udaje mi się jeszcze w tym roku zrobić jedną "dwusetkę" i zaliczyć m.in. krótki wypad do Wałbrzycha (pierwszy raz na rowerze w Sudetach). Tragedia następuje później - podczas pieszej wyprawy z Darkiem w Jurę Krakowsko-Częstochowską. Doznaję urazu kolana, który będzie mnie męczył przez niemal półtora roku. Jesienią próbuję trochę jeździć, ale ból na wiele nie pozwala.


1999

(59kB)Zimą i wiosną odwiedzam liczne gabinety lekarskie. Efekt jest taki, że przynajmniej mogę pojechać na trekkingową (nie-rowerową) wyprawę do Rumunii i na Ukrainę. Jesienią jest na tyle dobrze, że zaczynam jeździć z opaską na nodze. M.in. odbywam jedyną w tym roku 100-km wycieczkę (pożegnanie drewnianego mostu w Wyszogrodzie).


2000

Odrodzenie. Wiosną czuję się już bardzo dobrze. Ogromny głód roweru sprawia, że jeżdżę naprawdę niemało, choć prawdziwy sezon zaczynam po oddaniu pracy magisterskiej pod koniec kwietnia. W czerwcu po raz pierwszy jadę z Kielc do Warszawy. Oczywiście wracam do idei objechania Polski. Z tym, że postanawiam zrobić to w dwóch ratach. W połowie lipca ruszam. Wszystko udaje się znakomicie. Jesienią jeżdżę już stosunkowo niewiele.


2001

(70kB)Zima i wiosna to szukanie pracy. Potem oczywiście brak urlopu i z dłuższego wyjazdu nici. Tym niemniej jednak robię sporo kilometrów, zwłaszcza w pierwszej części sezonu, kiedy to mam dużo czasu; zaliczam m.in. jedną "dwusetkę". Relatywnie aktywna jesień. Ale w sumie taki sezon bez historii.


2002

(100kB)Mimo problemów zdrowotnych, ostro biorę się do roboty już z początkiem marca. Bardzo dużo jeżdżę, m.in. do pracy. Na majówkę wybieram się w Beskid Śląski i Mały, Jurę i Góry Świętokrzyskie. W drugiej połowie maja, z powodu pobytu w szpitalu, sezon się nieco załamuje, ale na krótko. W sumie dwa razy jadę z Kielc do Warszawy, pobijam też swój rekord (220 km). W sierpniu zamykam bez problemu pętlę dookoła Polski. To prawie najlepszy dotychczasowy sezon. Postanawiam wreszcie odwiedzić Alpy.


2003

(98kB)W związku z tym składam nowy rower (czerwony!) i inwestuję w ekwipunek. Sezon idzie początkowo nieźle. Tuż przed majówką nabawiam się kontuzji nogi. Z tego też powodu skracam nieco sam wyjazd (Góry Słonne, Bieszczady). W maju już prawie nie jeżdżę. Po pewnej poprawie, w drugiej połowie czerwca wracam do formy. Sierpniowa wyprawa w Alpy to wielki sukces. Po niej odstawiam rower aż do końca lutego.


2004

(65kB)Sezon zaczynam w ostatni piątek lutego (Masa Krytyczna). Plany są ambitne - wyprawa CKW. Tradycyjna majówka to tym razem pobyt na Zamojszczyźnie i zachodnim Roztoczu, połączony z 200-km powrotem do Kielc (i poważną awarią 12 km przed domem, tuż po... północy). Generalnie wiosną pogoda nie rozpieszcza - weekendy albo deszczowe, albo zimne. Mimo to, do wyjazdu plan wykonany w 95%. Sama wyprawa udaje się znakomicie. Po krótkim odpoczynku, wymuszonym bardziej oglądaniem olimpiady niż zmęczeniem, dalej aktywnie spędzam czas, choć nie tylko na rowerze. Jednym zdaniem, najlepszy dotąd sezon, porównywalny tylko z szalonym rokiem 2007.


2005

(78kB)Długo się zastanawiam - jechać dalej, czy odpuscić sobie sezon? Ponieważ czuję się bardzo dobrze, a jakiegoś przesytu nie widać (wręcz przeciwnie) - postanawiam "chwycić byka za rogi". Zgodnie z obietnicą, zamierzam ponownie zmierzyć się ze Stelvio. Do tego dodaję jeszcze kilka alpejskich gigantów i wiele nieco tylko niższych przełęczy. I udaje się! W ogóle sezon bardzo dobry i chyba znowu najlepszy z dotychczasowych! Aha - majówka w Beskidzie Sądeckim i Niskim. Jesień za to nieco ospała.


2006

(63kB)Ten rok traktuję zdecydowanie ulgowo. Świadczy o tym chociażby fakt, że w marcu ledwo parę razy wychodzę na rower (trochę ze względu na pogodę, ale jak jest motywacja, to pogoda ma mało do gadania!). Zatem nic większego się nie kroi, co oczywiście nie oznacza "zasypiania gruszek w popiele"! :-) (105kB) 1 maja 2006 r. ok. godziny 13 w okolicach podkieleckich Daleszyc okrążam ziemię! To znaczy (od 1994 r., czyli odkąd zacząłem jeździć 'na poważnie') mam na licznikach 40 075 km - tyle, ile wynosi długość równika. Nieco później nieznacznie poprawiam swój rekord jazdy dziennej - 262 km. Tradycyjna majówka tym razem w czerwcu (Kurpie - Południowe Mazury - Warmia). Wakacje wyjątkowo wcześnie i wyjątkowo krótkie - wyjazd do Wielkopolski i na Ziemię Lubuską. Więcej odpoczynku u rodziny niż ostrej jazdy. Dalsza część lata i jesień aktywne, obok roweru także turystyka piesza (m.in. dwa wypady w Tatry).


2007

(66kB) Po odpoczynku w 2006 r. czas wrócić do poważnej jazdy. Sezon zaczynam z początkiem marca, wymęczony serią zimowych infekcji. Ale nic to, forma jest i tak niezła. Trzeba ją jednak ostro szlifować, bo w lecie kroi się coś naprawdę wielkiego. Ambitna wyprawa na Kaukaz to kolejny mocny punkt w moim turystycznym 'dossier'. W ramach przygotowań do wakacji m.in. solidny wyjazd majowy na Słowację, połączony z wypadem w Tatry.


2008

(114kB) Rok 2008 - można (i trzeba) trochę poluzować. Sezon zaczynam z początkiem marca, nic godnego uwagi się nie dzieje. Majówka tym razem "lajtowa" - Krajna-Pomorze Południowo-Zachodnie. Wakacje również bez rewelacji. Dwa tygodnie na Dolnym Śląsku, w północnych Czechach i Saksonii 'PCS 2008'. Do tego tradycyjnie już - trochę Tatr i... zbieranie sił, pomysłów, pieniędzy i Bóg wie czego jeszcze, na następne sezony. :-) No i w międzyczsie rekordowe 280 km.


2009

(65kB)Co by tu zmajstrować w rozpoczynającym się sezonie... Pomysłów wiele, różnie to się wszystko może ułożyć. (109kB) Ale z pewnością będzie ciekawie! Dobrze rokuje udana majówka na Opolszczyźnie i w czeskich Jesenikach. A po niej - także udana majówka-bis na pograniczu łódzko-wielkopolskim ze szczególnym uwzględnieniem legendarnego Ostrzeszowa! No i nadszedł czas na zasłużone długie wakacje... które tym razem nie mogą być uznane za rowerowy sukces... Jednakże jesienią udaje się nieco nadrobić letnie zaległości, a ukoronowaniem wcale niezłego sezonu jest fantastyczna wyprawa na antypody!


2010

(108kB)Krótko i zwięźle. Sezon nakierowany na zrealizowanie wyprawy, która się nie powiodła w 2009 r. Generalny remont roweru (m.in. nowe koła, przerzutka, korbowód, hamulce, manetki) i złożenie nowego 'drugiego' roweru (już nieco mniej czerwony...) w miejsce wysłużonej Liberty. Wiosna bardzo "w porzo". Pomimo ogólnych narzekań, pogoda zupełnie przyzwoita, a każdy ładniejszy dzień wykorzystany na maksa. Majówka w Polsce południowo-wschodniej - trochę gór, pół dnia na Słowacji. Potem rekordowy 300-km przejazd dzienny. No i z końcem czerwca start wspomnianej wyprawy PWA 2010. Bardzo udana wyprawa i w ogółe cały sezon. Na jego zakończenie - 75 km pieszo na Maratonie Kampinoskim!


2011

(89kB)Miesiące zimowe solidnie przepracowane, ale wiosna zimna i w sumie idzie to wszystko jakoś niemrawo. Majówka na Powiślu i Ziemi Chełmińskiej. Trasa interesująca, ale straszliwie zimno...! Wiosna ciężka (mimo to zaliczony dzienny rekord - 310 km), za to lato wręcz fatalne, wakacje przełożone, ale w końcu podejmuję decyzję o wyruszeniu na wyprawę PJS 2011... Jesienią powrót do wielkiej formy - świetny wynik w pieszym Maratonie Kampinoskim (100 km w 19 g. 59 min.) i udany start w Biegu Niepodległości (10 km w 44 min.). W sumie - najlepszy dotąd sportowo sezon, choć rowerowo - dość przeciętny.


2012

(113kB)Zima bardzo przyzwoita (dużo łyżew), ale wiosną nie jest za wesoło. Mimo to, pierwsze półrocze można pod względem sportowym uznać za udane. Majówka przypomniała, że jazda na rowerze może jeszcze cieszyć. Trasa nawiązująca do 2009 r. - czeskie Jeseniki i wschodnie Sudety. Kapitalna pogoda - zresztą cała wiosna pod tym względem zadowalająca. Wakacje trochę popsute przez upał, ale sama trasa CKB 2012 całkiem udana. Dalsza część lata także przyzwoita, lecz jesień to już tylko zmaganie się z paskudnymi infekcjami. Mimo to, dość dobry sezon.


2013

(91kB)Zima tradycyjnie sportowa, wiosna tudzież, choć sam sezon rowerowy mocno spóźniony (zimno i śnieg!). Z tegoż m.in. powodu majówka przesunięta na koniec miesiąca (ale zahaczyła o maj ;-). Nawet całkiem udana - południowe Mazury i północne Podlasie. Dużo przyrody - jeziora, Biebrza, Narew. Do tego znośna pogoda. Czas na kolejne wakacje... Tym razem - na Zieloną Wyspę! Końcówka lata to odpoczynek w... gipsie - naderwanie więzadeł w stawie skokowym (podczas biegania). :-( Potem rehabilitacja i powolny powrót do stanu używalności.


2014

(100kB)Zima mocno sportowa, zakończona zaliczonym pierwszym w życiu maratonem biegowym (3:45). Pogoda wiosną niby ładna, ale chłodno. Tak, czy owak - rowerowe plany wiosenne zaliczone bez problemów. Majówka tym razem na Łużycach. Co dalej...? Wakacje, as usual... Wyjątkowo deszczowe, ale także nieco inne niż zwykle. Czy to jakiś kierunek na najbliższe sezony...? Jesień także maratońska (3:27) i kampinoska (100 km w 18 g. 32 min.). Po trzech latach, znowu najbardziej udany sportowo sezon.


2015

(68kB) Pierwsze cztery miesiące 2015 r. to istne szleństwo, zakończone rewelacyjnym (3:15) wynikiem na Orlen Marathonie. Potem wymęczona "półmajówka" i majowy sportowstręt. No, przynajmniej w moim odczuciu, bo tego ruchu wcale nie było tak mało. Ale przygotowania do wakacyjnej wyprawy bez zakłóceń i w dobrej formie (m.in. wypady piesze w góry). No i w końcu upragnione wakacje 'DZG 2015'. A jesienią świetny półmaraton (1:31) i kolejny 100-km Maraton Kampinoski (15:36). Ponownie jeszcze lepszy sezon...


2016

(105kB)Pierwsza część roku niewiele się różni od 2015 r. Kończy ją maraton orlenowski (wymęczone rekordowe 3:14), a chwilę po nim spokojna majówka na Kaszubach i Pomorzu. Od dłuższego czasu waklacje planowane bez roweru (!). I tak staje się w rzeczywistości we francuskich Alpach, choć pierwotnych zamierzeń z przyczyn niezależnych zrealizaować się nie udaje. Lato wyjątkowo mało sportowe, przeznaczone na odpoczynek i naukę języków. Pod koniec tej pory roku stopniowy powrót do wysokiej aktywności fizycznej i wielce przyzwoity 100-km Maraton Kampinoski (16:11). Ale jesień licha, pogoda kiepska, infekcje... Reasumując, sezon sportowo niezły, choć (planowo) rowerowo wyraźnie słabszy od dwóch poprzednich. Jako ciekawostkę warto odnotować przekroczenie 100 tysięcy kilometrów oficjalnie przejechanych na rowerze od 1994 r. (początek pomiarów). I to jest prawdziwa rowerowa nobilitacja! :-)


2017

(80kB)Start już w połowie stycznia i niezapomniana, fantastyczna wyprawa w inny świat - Vamos Conquistadores!. Później odpoczynek, wręcz lenistwo, skutkujące m.in. majówkową dyspensą. Ale potem ostre wzięcie się do roboty i niespodziewanie... druga w roku wyprawa. Może bez fajerwerków, wręcz 'wyprawka', ale jednak: Course de la Paix. Szeroko pojęte wakacje to rzetelne przygotowywanie się do jesiennych zawodów biegowych: klasycznego półmaratonu (1:32) i tradycyjnego Maratonu Kampinoskiego, tym razem pokonanego całkowicie biegiem, w czasie, który pozwolił na załapanie się na najniższy stopień podium (100 km w 12:31)! Sezon sumarycznie fantastyczny, także rowerowo, bo niemal 7000 km to drugi mój wynik w historii, choć sama jesień pod tym względem licha, jako że priorytetem było właśnie bieganie.


2018

(121kB)Sezon raczej niewyróżniający się, forma przyzwoita, brak kontuzji, zdrowie w normie, pogoda sucha i ciepła, momentami aż zanadto. Majówka w górskim krajobrazie trójstyku Polski, Czech i Słowacji, całkiem przyjemna. I punkt kulminacyjny sezonu - wakacyjna wyprawa Paryż-Bruksela-Berlin. Ciekawa, udana, średnio-ciężka. Dalsza część wakacji to zmaganie się z upałami, trochę odpoczynku i powolny powrót do formy przed tradycyjnym Maratonem Kampinoskim, tym razem pokonanym całkowicie chodem (bez żadnego podbiegania) w rozsądnym czasie 18:51. Sezon w sumie niezły.


2019

Koszmarnie trudny rok, prawdziwy zalew problemów. Z rowerowego punktu widzenia istotna była zwłaszcza styczniowa łyżwowa kontuzja, która jednak do początków sezonu jakoś się podgoiła. Biegania w ogóle nie było, chodzenia niewiele; oprócz roweru dominowało pływanie, głównie kraulem, bo tylko te sporty były wskazane dla kontuzjowanych kończyn. W sumie forma była, a zdrowie - co jest największym paradoksem tego roku - całkiem dopisywyało. No i pogoda niezła, może poza dwoma tygodniami czerwcowych upałów. Majówki nie było, jedynie tradycyjne wyjazdy weekendowe w Góry Świętokrzyskie. Główny punkt sezonu to wakacyjna wyprawa do Kanady. Sportowo bardzo udana, turystycznie - nieszczególnie. Dalsza część wakacji to regeneracja, doprowadzanie spraw do porządku i dalsza porcja stresów. Bardzo powolny powrót do formy przed Maratonem Kampinoskim, pokonanym w czasie 19.01. Ale jeszcze kontuzja stopy... Sezon trudny, mimo dobrych wyników sumarycznych, coraz bardziej czuć upływ lat.


2020

I znowu bez zdjęcia. Ale co, gorsza, i bez linku do wyprawy. Wiadomo, rok covidowy. Początek to jeszcze życie remontem i przeprowadzką, lecz poza tym potężna jak nigdy dawka łyżew, które jednak skończyły się wraz z epidemią. Potem nas zamknięto i rowerowy sezon rozkręcił się na dobre dopiero z końcem kwietnia. Wcześniej za to trochę spacerów, dużo stacjonarnego rowerku, no i powrót do biegania. Krótkie dystanse, tempo niewielkie, lecz w końcu wróciłem! Maj-sierpień to miesiące bardzo intensywnego rowerowania się. Majówki brak, wakacji rowerowych tudzież, lecz np. trzy razy jechałem rowerem do Kielc i z nich wracałem. Do tego, krótki, lecz także intensywny, sezon basenowy. Od września znowu spowolnienie, spowodowane zmęczeniem, powrotem problemów i początkiem 'drugiej fali'. Jeszcze siłą rozpędu nieco wydłużony Maraton Kampinoski (nieszczególne 20.50) i powolne zapadanie w zimowy sen w oczekiwaniu zbawiennej szczepionki... Sportowo rok nawet wyraźnie lepszy niż poprzedni, lecz frajdy w tym nie było żadnej. Dobrze chociaż, że obyło się bez kontuzji.


2021

Trzeci kolejny rok bez majówki... Wiadomo, pandemia trwa, choć do pewnych rzeczy przywykliśmy. Zresztą i tak było zimno. Ale rok nie najgorszy. Zimą trochę łyżew, choć z wiadomych względów, mniej niż zwykle. Sezon rowerowy przebiega prawidłowo, mimo że wiosna temperaturami nie rozpieszcza. Za wszelką cenę postanawiam tym razem odbyć wyprawę rowerową i udaje się. Zaszczepiony, zdążywszy przed czwartą falą, wybieram się do nieodległych Litwy i Łotwy. Jak to było, opisuję tradycyjnie w sprawozdaniu. Wczesna jesień to nadal sporo ruchu, basen, marsze, ciut biegania. Oczywiście na deser Maraton Kampinoski (19.35). W sumie sezon całkiem udany, choć - o dziwo - sumarycznie mniej intensywny niż przed rokiem. Za to - odnosząc się do przedostatniego zdania z 2020 r. - tym razem frajdy trochę było. I taka sytuacja bardziej mi odpowiada. :-)


2022

(288kB)Zima w końcu mocno - a nawet rekordowo - łyżwiarska. Odreagowanie poprzedniej musiało być. Ale i odreagowanie tej intensywnej zimy musiało wiosną być. Stąd sezon rowerowy rozwija się dość powoli. Na plus natomiast pierwsza od 2018 r. majówka. Raczej "lajtowa", ale jednak. Północne Podkarpacie i powrót przez Góry Świętokrzyskie i Kielce. Dobre i to. W wizjerze już wyprawa wakacyjna, choć jaka - to się okaże. A wyparwą okazuje się być Cesarsko-Królewska po raz Trzeci. Po urlopie standard, czyli Maraton Kampinoski (19:25) i "sen jesienny"...


2023

(104kB)W zimie łyżwy, na wiosnę rower, wszystko poprzetykane basenem i łażeniem. Nic nowego. Poza tym, że coraz ciężej ze wszystkim. Sam sezon rowerowy najzupełniej w porządku, nawet ciekawa i sportowo udana majówka na Słowacji. Ale generalnie brak czasu na cokowlwiek. Ożywić ma wakazyjna wyprawa, z rozmachem, jakiego dawno już nie było: Dokończenie Tryptyku Frankofońskiego 2023. Niestety, pogoda psuje wcale udaną trasę. A dalej jesień, choć w tym roku nawet chodzenia po lasach niewiele, bowiem powrót z wakacji późny. Dobrze chociaż, że na Kampinos starczyło siły i chęci (20:21). A potem to już czekanie na łyżwy... Generalnie sezon stabilny, lecz już nie na tak wysokim poziomie jak jeszcze przed paru laty.


2024

(169kB)Tym razem sezon łyżwowy przeciętny, zimę nieco psuje choroba, za to wiosna już mocno rowerowa. Majówka ponownie w drugiej połowie maja, tym razem na Pomorzu Środkowym, nawet udana. Widać dalszy nieznaczny, acz konsekwentny, spadek poziomu aktywności. Ale jeszcze się nie daję starości. Wakacje wprawdzie nie tak ambitne jak przed rokiem, ale wyjątkowo ciekawe - znów spełnienie jakichś tam marzeń sprzed lat...


Liczba kilometrów przejechanych w ostatnich 30 latach (więcej szczegółów w dziale Statystyka):

Rok km
1994-96 2 100
1997 3 520
1998 2 330
1999 0 330
2000 4 000
2001 2 950
2002 6 050
2003 5 310
2004 6 550
2005 6 450
2006 4 500
2007 9 330
2008 5 000
2009 5 380
2010 6 500
2011 5 700
2012 6 200
2013 5 000
2014 5 700
2015 5 350
2016 4 010
2017 6 830
2018 6 415
2019 6 475
2020 4 853
2021 6 414
2022 6 022
2023 6 112
Suma 145 379


Strona główna